Krótko mówiąc, tak desperacko podchodzić do życia
Jakże smutne są te stosunki, nad którymi unosi się strach przed tym, że mogłyby dać początek życiu! Taka miłość goni własny ogon, to błędne koło. Zwłaszcza gdy wyklucza się płodność a priori i definitywnie. Miłość nigdy nie wytryska z samej obfitości materialnej. Takie uczucie jest czymś wątłym, skarłowaciałym. Starczym, gdyż — bezpłodnym. Gdzież tu prawdziwa radość, radość z tego, że jest się źródłem życia? Jest to niewątpliwie jakiś rodzaj miłości, ale tkwi w niej zarodek egoizmu. Akceptuje się „partnera”, ale nie przyjmuje „tego trzeciego”, odrzuca się rolę ojca czy matki. Nie mówimy tu oczywiście o niezawinionej bezpłodności. Powoduje ona wielkie cierpienia ludzi, którzy tak bardzo pragnęliby przekazać życie. Pragnienie to przekształca się u nich w chęć dawania życia i miłości w inny sposób. A bezpłodność biologiczna, z którą człowiek się w końcu pogodzi, poddawszy się woli Bożej, może zaowocować cudami płodności duchowej. Chociażby w przypadkach adopcji. Mam na to niezliczone dowody! W tej materii Kościół wspaniale łączy dwa pozornie Nie znaczy to wcale, że należy mieć dzieci ile tylko możliwe — nie byłoby czasu na ich wychowanie. Tu wracamy znowu do problemu odpowiedzialnego rodzicielstwa i naturalnych środków kontroli płodności. sprzeczne elementy. Z jednej strony twierdzi on, że małżeństwo nie jest ważne, jeśli występuje w nim zdeterminowana niechęć do posiadania dziecka, odmowa płodności, choćby tylko u jednego z małżonków (tak bardzo prokreacja wiąże się z miłością!) Ale z drugiej strony Kościół podtrzymuje absolutną ważność małżeństwa w wypadku bezpłodności niezawinionej, niezdolności do płodzenia (gdyż tajemnica związku dwojga ludzi nie może sprowadzać się wyłącznie do płodności). W ostateczności liczy się wolna wola, aby miłość owocowała przekazaniem życia *.