Z MOJEGO KOŚCIOŁA, JAK Z MOJEGO KRAJU
Nigdy tak nie odczuwałem wartości Eucharystii jak odkąd jestem jej pozbawiony, wyłączony z niej — to właściwe słowo. Zresztą rozumiem stanowisko Kościoła. Dziś nie mam o nic pretensji. Wyrażam jedynie swój ból… Nie osądzam mojej Matki, Kościoła katolickiego. Znam moje miejsce, miejsce biedaka, żebraka. Z początku wolałem chować się za filarem, skąd chłonąłem intensywnie mszę, zwłaszcza podczas podniesienia. Ogrom tajemnicy przenikał mnie, wstrząsał moją duszą; nie powinienem o tym mówić w czasie przeszłym, bo dziś jest tak samo, a nawet czuję to jeszcze silniej. Jedna z moich następnych powieści będzie o Eucharystii, zatytułuję ją chyba Sale na górze. Będzie owocem tej długiej abstynencji eucharystycznej, która uczyniła we mnie jakąś pustkę unoszącą mnie ku wierze w prawdziwą Obecność.
A skądinąd jest wiele sposobów przyjmowania komunii, nawet dla rozwiedzionego, który ożenił się powtórnie — jeśli Bóg pozwoli. Jest to komunia „duchowa”: modląc się z całej duszy w chwili, gdy ktoś inny przyjmuje Chleb Życia: „Ojcze, spraw, żeby on (lub ona) przyjął (przyjęła) Cię tak, jak ja chciałbym Cię przyjąć…” Zresztą dzisiaj rozwiedzeni, którzy żyją w następnym związku, nie czują się już całkowicie wyłączeni z Kościoła. Wymaga się od nas w jeszcze większym stopniu życia w miłości, całkowitego jej zawierzenia, o ile to możliwe. Ale to nie zmniejsza naszego głodu, który chwyta nas jak w kleszcze podczas każdej mszy. Z pewnością umrę, nie przyj ąwszy więcej Eucharystii. W każdym razie nie będę się starał uczynić tego „nielegalnie”. Ale cierpienie nie idzie na marne, jeśli przeżywamy dane nam sytuacje w prawdzie. Jestem z mojego Kościoła, jak i z mojego kraju (Fernand Lequenne, sędzia śledczy — wywiad w piśmie France Catholique).